www.namaste2.fora.pl - witaj! Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości.
Forum www.namaste2.fora.pl Strona Główna                    FAQ
                Szukaj
             Użytkownicy
          Grupy
       Galerie
    Rejestracja
Zaloguj
Retro Lynn
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.namaste2.fora.pl Strona Główna -> Retrospekcje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lynette
Junior Admin
PostWysłany: Pon 23:39, 24 Mar 2008

Dołączył: 24 Mar 2008

Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Retro nr 1

- Mamo Josh znowu zabrał mi samochód!
Sześcioletnia Lynn uniosła jasną główkę i spojrzała na brata, który przebiegł jak burza przez pokój szukając matki. „Chłopcy sa głupi” –pomyślała – „kogo obchodzi jakiś samochód” – dziewczynka prychnęła z lekceważeniem i wróciła do rysowania. Uwielbiała to zajęcie. Mogła całe dnie spędzać z kredkami i nie narzekać na nudę. Teraz właśnie spod ołówka wyłaniał się obraz pieska, którego Lynette chciała dostać na urodziny. Od dawna o nim marzyła, ale mama kręciła zawsze głową mówiąc, że czwórka dzieci jej wystarczy i nie ma siły opiekować się jeszcze psem. Na nic były zgodne zapewnienia całego rodzeństwa, zę przecież otoczyliby zwierzę opieką. Lynn pochyliła się nad rysunkiem i zastanawiała się czy narysować jeszcze smycz. Jej spokój został jedna szybko przerwany, gdy do pokoju wpadł czteroletni Josh– jej drugi brat, najmłodszy z rodzeństwa., który z dumą ściskał w ręce zdobyty samochodzik Chrisa.
- Lynn pobawisz się ze mną? Proszę – spytał obdarzając siostrę szerokim uśmiechem
- Jestem zajęta nie widzisz. Jak ty będziesz miał tyle lat co ja to też nie będziesz miał dużo czasu na głupoty – odparła Lynnete
Po jej słowach usteczka Josha wykrzywiły się w podkówkę i mały na pewno rozpłakałby się, gdyby nie to, ze do pokoju wkroczyła mama z płaczącym Chrisem i swoją najstarszą latoroślą- Carol.
- Josh oddaj bratu samochód. Nie możesz brać nie swoich rzeczy bez pytania – powiedziała mama z naganą w głosie.
- Mamo wezmę dzieciaki na dwór, a ty sobie trochę odpocznij – uśmiechnęła się Carol




Nad San Francisco zapadał już zmierzch, gdy Martha Boswel wyszła na taras, aby spojrzeć na bawiące się dzieci. Nie bała się o nie. Były pod opieką Carol. Matka z dumą pomyślała o swojej dzielnej trzynastolatce – „Jest taka odpowiedzialna i zaradna”.
Lynn bawiła się w piaskownicy z dala od reszty rodzeństwa. Budowała zamek. Jak będzie już duża to przyjedzie po nią królewicz i zamieszkają w takim zamku. Tak zawsze jest w bajkach. Nagle Lynn uniosła główkę i zobaczyła, ze w pobliżu płotu stoi jej ojciec. Odkąd rozwiódł się z matką, rzdko się tu pojawiał. Rozradowana rzuciła się w jego kierunku. Ten śmiejąc się przesadził dziewczynkę prze płot i zamkną w swoim silnym uścisku.
- Jak się czuje moja mała księżniczka?- spytał, po czym nie czekając na odpowiedź dodał – mam dla ciebie niespodziankę, wsiadaj do samochodu!
- Dobrze tylko powiem mamie
- Nie mama nie może nic wiedzieć, bo zepsujesz niespodziankę.
Po chwili mknęli autostradą zostawiając za sobą ulice San Francisco.




Lyn leżała na łóżeczku z głową wtuloną w poduszkę. Płakała. Zapadła już noc, a niespodzianka ojaca, przestał już jej się podobać. Dojechali do jakiegoś rancza, ale nigdzie nie było ani mamy, ani rodzeństwa.
Do pokoju zajrzał ojciec.
- Hej mała, co jest?
- Tato, kiedy zobaczymy mamę? – spytała ze łzami w oczach
- Już niedługo, księżniczko, a teraz spij – odpowiedział ojciec.
- Ale tato, w domu został Ciapek!
- Kto?
- No mój miś. On się boi ciemności, na pewno nie zaśnie beze mnie – rozpaczała dziewczynka
- Nie martw się mała, misie są twarde. Ciapek sobie poradzi
- Ale ja chcę do domu!
- Teraz tu jest twój dom...


Retro nr 2

Lynette już od 3 lat mieszkała ze swoim ojcem. Już nawet przestała liczyć, ze kiedyś to się zmieni. Nie miała już siły próbować uciec. Ucieczki za dużo ją kosztowały. Dwa lata temu, była już w autobusie, który miał ją zawieźć do mamy. Nic z tego. Ojciec ją odnalazł. Za próbę buntu zapłaciła tygodniem spędzonym w komórce w piwnicy. Ojciec już dawno przestał nazywać ją swoją małą księżniczką. Lynn właściwie już nie wiedziała dlaczego ciągle nie pozwala jej odejść. Jej serce wyrywało się do San Francisco: do matki i rodzeństwa. Właściwie nie wiedziała też, kiedy ojciec zamienił słowa: "Kochanie tatuś bardzo by za tobą tęsknił gdybyś wyjechała", na zdanie: "Jestem twoim pieprzonym ojcem i ja decyduje, gdzie mieszkasz."
Gdy dziewczynka obudziła się tego ranka ujrzała ojca rozciągniętego na kanapie z butelką taniej whisky w dłoni. Spał. Na paluszkach prześlizgnęła się do kuchni i zaczęła przygotowywać śniadanie. Zaniosła je ojcu, który w międzyczasie wstał. Był dziś w dobrym humorze: śmiał się i żartował. Wziął nawet córkę na kolana i opowiadał, ze w piątek pojadą razem na wycieczkę. Dziewczynka ucieszyła się, ze wyrwie sie choć trochę do ludzi. Do szkoły nie chodziła. Pięć razy w tygodniu przychodziła do niej pani Strank. Kobieta nigdy nie zadawała pytań o pochodzeniu Lynn i zawsze śmierdziała żółtym serem. Wieczorem ojciec, aby uczcić udany dzień zaprosił do domu swoją koleżankę. Lynette nigdy w życiu jej nie widziała i nie rozumiała dlaczego tata ją przyprowadził. Nie rozumiała też odgłosów, które dobiegały z jego sypialni. Około północy kobieta wyszła, a Lynn podeszła cicho do okna i patrzyła na gwiazdy. Nagle usłyszała krzyk ojca. Przerażona chciał pobiec, ale w tym momencie dzwi do jej pokoju sie otworzyły i stanął w nich... John Kramer. Mężczyzna uśmiechnął się do dziecka i położył zakrwawiony palec na ustach, pozostawiając na nich smużkę krwi. Kazał być jej cicho. Wystraszona nie mogła sie ruszyć z miejsca.Słyszała jak mężczyzna wynosi coś do stojącego pod domem samochodu i odjeżdża. A potem zapanowała cisza. Straszna, przerażająca cisza.
Lynette już nigdy nie zobaczyła ojca.
I zapomniała kim był i jak wyglądał człowiek, który w pewną gwieździstą noc zabrała go z małego rancza na wsi.


Retro nr 3

2 lata przed katastrofą

Lynn leżała na łóżku w swoim pokoju i słuchała głośno piosenek swojego ulubionego zespołu rockowego. Przez hałas przebił się ostry dźwięk dzwonka telefonu. Lynn przekręciła się na łóżku i podniosła słuchawkę
- Lynette Boswell?
- Tak przy telefonie.
- Z tej strony dr Adamson
- A witam panie doktorze - krzyknęła do słuchawki, wstając i wyłączając magnetofon
-Mam już pani wyniki badać.
- I co to jest? Anemia, tak jak pan podejrzewał?
- Nie pani Boswell. Jest pani w ciąży. Gratuluję! Pani Boswell?... Halo?... Lynette?

Lynn nie odpowiedział. Gdy tylko usłyszał nowinę wypuściła słuchawkę i upadał zemdlona na podłogę.


Retro nr 4

2 lata przed katastrofą

- Hej Lynn, obudź się.
Dziewczyna powoli uniosła powieki. Przed jej oczami majaczyły niewyraźne obrazy. Z dużym wysiłkiem skupiła wzrok z i zobaczyła nad sobą zatroskaną twarz Phoebe - jej współlokatorki.
- Nic ci nie jest? Wezwać lekarza?
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziała wstając.
- W porządku? Nic nie jest w porządku. To niej jest twoje pierwsze zasłabnięcie. A do tego te nudności i osłabienie - mówiła Phoebe idąc za Lynn do kuchni.
- Przecież byłam u lekarza. Lada dzień będą wyniki - odpowiedziała wyciągając z lodówki butelkę wody i pijąc łapczywie kilka łyków.
- Musze iść na wykłady. Ale jeśli chcesz, żebym z tobą została to wal.
- Nie, idź Phoebe. Ze mną już wszystko w porządku.
Przyjaciółka popatrzyła na nią zatroskanym wzrokiem, wzięła torbę i pomachawszy na pożegnanie ręką pobiegła na uczelnię.

Lynn osunęła się na fotel. Wreszcie sama. Uwielbiała Phoebe, poznała ją zaraz po przeprowadzce do Nowego Jorku,. Dziewczyna pomagał jej przeżyć pierwsze tygodnie w nowym środowisku, a w końcu zaproponowała wspólne mieszkanie. Teraz jednak potrzebowała chwili odosobnienia.

Wzięła słuchawkę i wykręciła numer Jerrego.
- Halo - w słuchawce usłyszała głos jego żony. Wiedziała co robić w takich przypadkach.
- Dzień dobry. Nazywam się Sarah Stevenson - podała zmyślone nazwisko - jestem ankieterką firmy Solen. Cy mogła bym poprosić do telefonu Jeremiego Wattsa?
- Już go daje - powiedziała znudzonym głosem kobieta

- Słucham? - usłyszała w słuchawce głos Jerrego
- To ja Lynn. Musimy się spotkać. Natychmiast.
- Ale kochanie teraz nie mogę się wyrwać. Spotkamy się jak zawsze po zajęciach.
- Jerry nic nie rozumiesz. Błagam cię chociaż o parę minut rozmowy. Będę czekała tam gdzie zwykle - powiedziała odkładając szybko słuchawkę i nie dając mu szansy na odpowiedź.

Czekała przy stoliku w ich ulubionej kawiarni, pijąc już trzecią wodę. Jerry się nie zjawiał. Musiała z nim porozmawiać. Musiała mu powiedzieć, ze jest w ciąży. Na samą myśl o tym chciało jej sie krzyczeć. Nie mogła sie tu rozpłakać, poszła do toalety i przemyła twarz wodą. Gdy wróciła on właśnie pojawił się w drzwiach. Jak zwykle elegancki, dobrze ubrany. Nie wyglądał na swoje 36 lat. Zauważył ją, więc podszedł i pocałował ja na przywitanie. Usiedli przy stoliku.
- Mam mało czasu skarbie. Coś się stało?
- Mam problem Jerry. A raczej mamy problem.
- Nie ma takich problemów, których nie umiem rozwiązać kotku - odpowiedział obsypując jej rękę lekkimi pocałunkami.
- Jestem w ciąży - szepnęła wyrywając rękę.
Zapanowała trudna do zniesienia cisza.
- Lynn - westchnął - czy ty wiesz co to dla mnie znaczy? Czy wiesz jaka burzę wywoła wiadomość, że profesor uniwersytetu wpadł ze swoja studentką- milczał przez chwilę, a potem dodał - musisz je usunąć.
- Tak, usunąć - szepnęła czując napływające łzy. Zerwała się z krzesła i wybiegła z kawiarni, ignorując jego wołanie. W uszach dźwięczało jej tylko jedno zdanie: "Musisz je usuną Lynn".


Retro nr 5

Lynette siedziała na niewygodnym krzesełku w poczekalni i nerwowo zaciskała palce na trzymanej na kolanach torebce.
Jeszce tylko parę dni i wszystko wróci do normy...
Wróci?
Tak na pewno.
Do normy?
Tak musisz w to wierzyć.
A czym jest ta norma?

A wszystko tak wspaniale sie układało. Jerry był... jest... wspaniałym mężczyzną. I ten ich wypad w zeszłym miesiącu nad morze. Gdy zamknęła oczy ciągle mogła poczuć delikatną pieszczotę fal oblewających jej bose stopy. Piknik w lesie, spacery przy świetle księżyca, noc spędzona na dachu hotelu z butelka szampana.... Myślała, że udało jej sie dosięgnąć gwiazd. Wtedy poczęło się jej dziecko.

A teraz?
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego cię tu nie ma Jerry? Dlaczego muszę przechodzić przez to sama? Dlaczego?

Lynn nigdy nie wierzyła, że ich związek ma jakąkolwiek przyszłość. On kłamał, ze zostawi żonę. Ona kłamała, ze mu wierzy. Tak było lepiej. Mniej bolało. Dziewczyna odsuwała od siebie przykre myśli. Teraz jednak musiała stanąć z nimi oko w oko. To ona była tą trzecią. Kochanką. Podłą suką która uwiodła męża biednej kobiety. Jerry nigdy nie wniesie pozwu o rozwód. Za bardzo kocha dzieci. Za bardzo zależy mu na opinii otoczenia. Za bardzo lubi to swoje wygodne, spokojne życie. Za mało kocha Lynette? Może...

Drzwi się otworzyły i wyszła z nich filigranowa brunetka w białym fartuchu.
- Lynette Boswel?
Dziewczyna poderwała się z krzesełka.
- Tak to ja
- Pan doktor czeka.

Weszła do gabinetu i wzdrygnęła się przytłoczona sterylnością białego pomieszczenia.
- Proszę usiąść - lekarz spojrzał na nią sponad okularów i wskazał fotel - pan Watts do nas dzwonił i wszystko wyjaśnił - kontynuował, gdy dziewczyna bez słowa wykonała jego polecenie.
- Cieszę się. Chciałabym mieć to już najszybciej za sobą. Kiedy odbędzie się... zabieg?
- Niech wybierze pani najodpowiedniejszy dla siebie termin. Zabieg wyłączy panią na pewien czas z życia zawodowego i towarzyskiego. Będzie polegał na...
- Nie - jęknęła Lynn - proszę mi nic nie mówić... Po prostu to zróbcie.
Lekarz westchnął.
- Procedura mówi inaczej, ale niech będzie. I proszę się nie martwic o pieniądze. Pan Watts już wszystko uregulował. Gdy wybierze pani datę proszę do mnie zadzwonić.
- Dziękuję - powiedziała wstając - Do widzenia.

Wyszła z gabinetu i oparła sie o ścianę. Powoli łapała oddech. Nagle zerwała się i pobiegła do łazienki. Wpadła do kabiny i zaczęła wymiotować.


Retro nr 6

-Za godzinę dostanie pani narkozę, proszę się rozluźnić i niczym nie niepokoić - pielęgniarka o latynoskiej urodzie weszła do jej sali i położyła przed nią formularz - To zgoda na zabieg, proszę podpisać.
Lynn sięgnęła po długopis i z rezygnacją złożyła podpis.
- Czy Jerremy Watts już przyjechał? - zapytała zmęczonym głosem.
- Nic mi o tym nie wiadomo - usłyszał zmieszany głos pielęgniarki - Proszę się nie martwić na pewno jest już w drodze.

Cholera jasna, maił tu być pół godziny temu. Jerry proszę cię nie zostawiaj mnie samej... Potrzebuje cię!

Lynn zamknęła oczy i oparła głowę o poduszkę. Pielęgniarka pokręciła sie jeszcze trochę po pokoju, po czym wyszła zostawiając ją samą.

Niedługo będzie po wszystkim... Obudzę się i wszystko będzie jak dawniej. Boże, jakie to wszystko trudne... Jeszcze ten wczorajszy telefon od Carol i jej rozradowany krzyk: "jestem w ciąży!" Gdzieś z boku dobiegł śmiech jej męża. Dlaczego mi to nie jest dane?


Lynn zeszła z łóżka i mimo zakazu lekarza wyszła do szpitalnego ogrodu. Gdy wyszła na zewnątrz zaczerpnęła głęboki łyk powietrza.
Usiadła na ławce i pochyliwszy głowę ukryła twarz w dłoniach.
Gdy po chwili je podniosła zobaczyła, ze na ławce naprzeciwko usiadła kobieta z białym zawiniątkiem w ramionach. Wyciągnęła dłoń i z uśmiechem na ustach pogłaskała śpiącą główkę niemowlęcia.
Lynn wyciągnęła przed siebie swoje ręce i wlepiła w nie wzrok, oddychając ciężko.
Matka delikatnie złożyła pocałunek na maleńkich paluszkach dziecka.
Lynette zerwała się z ławki i ruszyła przed siebie.

Na korytarzu spotkała pielęgniarkę, która niezadowolona z samodzielnej eskapady Lynn odprowadziła ją do łóżka.
Dziewczyna położyła się i wlepiła wzrok w sufit. Próbowała sobie poradzić z natłokiem myśli.

Razem z siostrą, która przyszła dać pacjentce znieczulenie do pokoju wpadł Jerry.
- Przepraszam Lynn, ze dopiero teraz, ale Sally przewróciła się w szkole i załamała nogę. To cud, ze się wyrwałem - rzucił na powitanie.
Lynn milczała.
Pielęgniarka podała znieczulenie.
- Zaraz pani zaśnie - powiedziała i opuściła pokój.

- Czy kiedy nasze dziecko złamie nogę też wszystko rzucisz i pojedziesz do niego? - zapytała sennie.
- Lynn, o czym ty mówisz? - krzyknął zdziwiony mężczyzna.
- Ja chce je urodzić... Chce... Chce mieć z tobą dziecko - dziewczyna walczyła ze snem.
- Ale przecież zdecydowaliśmy się na aborcję - spod półprzymkniętych powiek zobaczyła jego skrzywioną twarz.
- Chce mieć z tobą dziecko - powtórzyła uparcie - Błagał cię , powstrzymaj ich! Błagam!
- Dobrze Lynn.
- Obiecujesz?
- Tak.
To było ostatnie słowo, które dotarło do świadomości Lynn.

**************

- Czy pani mnie słyszy? Jak się pani nazywa?
Lynn zobaczyła nad sobą rozmazaną twarz pielęgniarki.
- Ja... Lynette Boswel... Ja...
- Proszę się nie męczyć. Już po zabiegu. Wszystko jest w porządku. Juz po kłopocie.
- Tak bardzo che mi się spać...
- To normalne. Niech pani odpoczywa.
Do łóżka podszedł Jerry.
- Cześć kochanie - powiedział wesoło - jak się czujesz?
- Jakoś...
- Pamiętasz co mówiłaś przed operacją? - wtrącił zanim zdążyła odpowiedzieć.
- Nie... - zastanowiła się - mam biała plamę w pamięci.
- To dobrze skarbie - rozpromienił się - Nie martw się to nie było nic ważnego. Spij teraz.


Retro nr 7

Pół roku po opisywanych wydarzeniach

Lynette leżała w wannie wypełnionej po brzegi wodą. Przymknęła oczy i spróbowała sie rozluźnić.
To takie proste...
Dziewczyna zanurzyła głowę pod wodę.
Tak tu cicho i spokojnie. Zasnąć....
Ciepła woda otoczyła ją przynosząc ukojenie. Powoli zaczynało brakować jej powietrza.
Tak będzie już zawsze. Bez uczuć... Bez bólu... Tylko ciepło i spokój.

- Lynn! Jesteś w łazience? Wchodzę... - usłyszała dobywający się jakby z daleka głos Pheobe.
Dziewczyna wynurzyła się z wody i oparła głowę o brzeg wanny.
- Wszystko w porządku? Wpadłam tylko na chwilę, bo zapomniałam wziąć teczki z projektem. Zaraz wracam na uczelnię.
Akurat.... Przyszłaś sprawdzić czy nie wyskoczyłam przez okno. Żałuję, że ci powiedziałam.
- W kuchni zostawiłam ci pizzę, wystarczy włożyć do mikrofalówki i gotowe.
Nie jesteś moją matką. Sama sobie poradzę.
-Wiesz jakie straszne są korki na mieście. Rano ledwie zdążyłam na zajęcia. A ty kiedy wracasz na uczelnie?
Nigdy...
- Dzwoniła twoja matka. Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałaś? Odezwij się do niej. Martwi się o ciebie.
Ona za dobrze mnie zna. Zorientuje sie. Nie chcę... Nie mogę...

Dziewczyna poczuła szarpniecie za ramiona i otworzyła oczy.
- Lynn powiedź coś! Odpowiedź mi! Martwię się o ciebie! Nie widzisz tego? - krzyknęła Pheobe patrząc jej prosto w oczy.
- Podaj mi ręcznik - odpowiedziała bez emocji dziewczyna.
Pheobe westchnęła z rezygnacją i spełniła prośbę współlokatorki.
- Wracam na uczelnię. Będę wieczorem - powiedziała wychodząc. W drzwiach odwróciła się jeszcze i rzuciła - Jak będziesz mnie potrzebować to dzwoń. Od razu się pojawię.

Lynn usłyszała trzask zamykanych drzwi, otuliła się ręcznikiem i wyszła z wanny.
Usiadła na stojącym nieopodal stołku i patrzyła jak woda z jej włosów skapuje na posadzkę.
Kap...Kap...Kap...
Jej łzy zmieszały się z wodą.


Retro nr 8

Dwa i pół roku do katastrofy.
Dzwoniący telefon wyrwał Lynette z sennego odrętwienia. Dziewczyna powoli otworzyła oczy i przysunęła sobie do twarzy stojący na nocnej szafce budzik,
Dziesiąta.
Przez zasunięte rolety do pokoju sączył się jedynie nikły strumyczek światła. Lynn uniosła głowę z poduszki i odebrała telefon.
- Słucham - powiedziała zaspanym głosem, jednocześnie siadając na łóżku.
- Cześć kotku - w słuchawce usłyszała głęboki, męski głos - chyba cię nie obudziłem.
- Już i tak miałam wstawać - uśmiechnęła sie mimowolnie rozpoznając Jerrego.
- Nieźle wczoraj zabalowaliśmy. Myślałem, ze zasnę dzisiaj podczas wykładu - usłyszała jego śmiech, pod wpływem którego również się roześmiała.
- Siada ci kondycja? - zażartowała.
- Nigdy! - prawie krzyknął do słuchawki - Co powiesz na małą powtórkę w sobotę?
- Z tobą zawsze i wszędzie - ucieszyła się z jego propozycji - To gdzie?
Jerry podał jej adres i pożegnał sie z nią. Wracał na zajęcia.

***************
Sobotni wieczór zapowiadał się cudownie. Lynn pożegnała się z Pheobe, mówiąc, ze jedzie na weekend do matki, chwyciła niewielką, podróżną torbę i wsiadła do taksówki.
- The New Yorker Hotel - rzuciła taksówkarzowi, który obrzucił ją krytycznym spojrzeniem. Znał takie jak ona. Schadzka z ukochanym. Coś musi być nie tak skoro spotykają się w hotelach, a nie w domu. Nie powiedział jednak nic, tylko ruszył przed siebie z piskiem opon.
Po długiej, ze względu na zakorkowane ulice, jeździe wysiadła przed hotelem. Szybko dokonała niezbędnych formalności w recepcji i udała się na górę.
Ustała olbrzymim lustrem w łazience i uśmiechnęła sie z aprobatą. Czerwona sukienka z głębokim dekoltem i srebra biżuteria nadawały jej jednocześnie klasy i seksapilu. Rozejrzała się po pokoju.
Idealnie.
Punktualnie o ósmej zamknęła drzwi i zjechała na dół do restauracji, gdzie czekał już na nią Jerry. Gdy ją zobaczył wstał i pocałował w policzek.
- Wspaniale wyglądasz - powiedział z uśmiechem - zresztą jak zawsze.
- Zawsze? Jak ty potrafisz wspaniale kłamać kotku - roześmiała się i spojrzała na kelnera, który nalewał im właśnie wino. Wzięła lampkę i poniosła w górę.
- Za co tym razem? - spytała.
- Za to samo co zawsze, skarbie - powiedział Jerry również unosząc swój kieliszek.
- Za nas - powiedzieli równocześnie.




Retro nr 9 - nowe


- Przepraszam - rzuciła po raz kolejny Lynette przeciskając się przez zatłoczony terminal lotniska. I po raz kolejny tego dnia pożałowała, że założyła buty na obcasie. Wychodząc z domu, nie miała jednak czasu na zajmowanie się takimi szczegółami. Dziewczyna rozejrzała się uważnie po budynku i ciągnąc za sobą walizkę ruszyła w stronę wyjścia.
- Lynn, tutaj! - usłyszała za sobą niski, dobrze znany jej głos i po chwili poczuła jak obejmują ją silne ramiona Josha. Gdy ucisk zmalał nieznacznie odsunęła się od niego i spojrzała w smutne oczy brata. Znajdujące się pod nimi cienie boleśnie kontrastowały z bladą cerą i świadczyły, o kilku nieprzespanych nocach.
- Jest, aż tak źle? - zapytała, zapominając o powitaniu.
Potrząsnął tylko głową i odebrał od dziewczyny walizkę.
- Jest... Sama zresztą zobaczysz - wykrztusił przez ściśnięte gardło i obejmując siostrę ramieniem, poprowadził do samochodu.
Po chwili pędzili przez ulice San Francisco. Lynn przyglądała się miastu przez brudną szybę, próbując znaleźć w sobie siłę, na przeżycie kilku następnych godzin.
- Co z dzieckiem? - Jej głos przerwał panującą w samochodzie, nieznośną ciszę.
- Leo - rzucił odruchowo Josh - chłopiec ma na imię Leo. Lekarze mówią, że przeżyje. Leży teraz w inkubatorze. Na szczęście do końca ciąży pozostało niewiele.
- To dobrze - odparła Lynn przymykając powieki. Otworzyła je dopiero wtedy, gdy auto zatrzymała sie na przyszpitalnym parkingu.
Lynette wyszła z samochodu i wygładziła poły okrywającego ją płaszcza. Josh złapał ją za rękę i zaprowadził do środka. Minęli recepcję i od razu skierowali się do windy. Mężczyzna uśmiechnął się smutno, gdy zobaczył jak jego siostra kurczowo łapie się barierki. Wiedział o niechęci Lynn do jazdy tym środkiem transportu, ale dzisiaj nie miał siły wchodzić po schodach.
Gdy drzwi windy się otworzyły, przepuścił ją przodem i zobaczył jak wpada w ramiona zapłakanej kobiety.
- Mamo... - wyszeptała Lynette tuląc do siebie matkę i wdychając jej perfumy, tak samo niezmienne od kilku lat i ciągle tak samo kojarzące się z bezpieczeństwem i miłością.
Gdy Martha wypuściła ją ze swoich objęć dziewczyna przywitała się z kolejnymi członkami rodziny. Wszyscy byli bladzi i milczący, z wyrazem oczu świadczącym, ze nie są w stanie ogarnąć rozmiaru tragedii jaka dotknęła tak bliską im osobę.
- Czy mogę do niej wejść? - zapytała cicho.
- Teraz jej u niej lekarz - odpowiedział Sarah - żona Chrisa, która jako pierwsza oprzytomniała.
- Jak ona się czuje? - padło drugie pytanie, o wiele trudniejsze od poprzedniego.
- Jest w ciężkim stanie - głos Sarah się załamał - ten wypadek.... Z samochodu prawie nic nie zostało... Widzieliśmy. To cud, ze przeżyła - tłumaczyła urywanym zdaniami - Mark... On nie miał, żadnych szans.... Ten wariat uderzył akurat w bok samochodu z jego strony. A Carol... Ona...
- Ona wyjdzie z tego - przerwał jej stanowczy głos teściowej - Nasza Carol jest silna. Ma dla kogo żyć. Nie zostawi Leo - w jej głosie brzmiała pewność i nieznana Lynn siła.
- Na pewno, mamo - wyrzuciła szybko z siebie, ściskając dłoń matki.
Nie wyobrażała sobie, że świat mógłby istnieć bez jej starszej siostry.
Przed wybuchnięciem niepohamowanym płaczem powstrzymało ją na szczęście wejście lekarza.
Wszyscy jak na umówiony znak zerwali się z miejsc i utkwili w doktorze wyczekujące spojrzenia.
- Jest poprawa - zakomunikował, co wywołało na twarzach zebranych ulgę. - Wszystko wskazuje na to, że wyjdzie z tego. Obrażenia nie są tak poważne, jak przewidywaliśmy. Możecie ją odwiedzić, ale pojedynczo. Żadnych emocji, ani silnych wzruszeń - spojrzał groźnie na zebranych - nie chcemy chyba, żeby powtórzyła się sytuacja z wczoraj - przypomniał sobie o reakcji pacjentki na wiadomość o śmierci męża.
- Lynn, idź - matka pchnęła ją lekko w stronę sali.
Dziewczyna skinęła głowa i szybko weszła do pomieszczenia.
Widok, który zobaczyła sprawił, że poczuła ucisk w żołądku. Setki rurek, przewodów, wydalająca dziwne odgłosy aparatura i pośrodku tego wszystkiego blada jak szpitalne prześcieradło Carol.
Zbliżyła się ostrożnie do łóżka i zamknęła w swoich dłoniach, poranioną rękę siostry.
- Musiałam prawie umrzeć, żebyś raczyła odwiedzić stare kąty? - wyszeptała Carol najgłośniej jak potrafiła, nie otwierając nawet oczu. W jej głosie nie słychać było jednak wyrzutu.
- Nie żartuj Carol - Lynn starała się opanować drżenie głosu - Nastraszyłaś nas wszystkich, a tymczasem wyglądasz jak zdrowa.
Kobieta otworzyła oczy i delikatnie zacisnęła palce na dłoniach siostry.
- Kocham cię smarkulo, wiesz? - jej opuchnięte usta poruszyły się nieznacznie.
Tego było dla Lynette za dużo, zapominając o ostrzeżeniach lekarza pozwoliła swoim łzom spłynąć po twarzy i poplamić koszulę Carol.
- Ja też Cię kocham. Bardzo mocno - odpowiedziała i przez chwilę między kobietami zapanowała pełna porozumienia cisza.
- Wiesz Lynn, Mark wiedział, ze umrze - słowa popłynęły szybko, jakby chora bała się, ze ktoś jej przerwie - widziałam to w jego oczach. Zobaczyliśmy ten samochód na sekundę przed... I... Spojrzał na mnie. To było w jego oczach. Wiedział... Żegnał się....
- Carol, ja... - nie wiedziała co powiedzieć.
- Nie, Lynette, nic nie mów - przerwała jej, jakby odczytując jej myśli - Widziałaś już mój skarb?
Dziewczyna przez chwilę nie wiedziała o co chodzi.
A tak... Leo.
- Jeszcze nie - odparła - Dopiero przyjechałam.
- Idź do niego - poprosiła Carol - powiedź Leo, że mamusia niedługo go zabierze.
- Proszę pani - w drzwiach pojawiła się głowa pielęgniarki - pora już kończyć pacjentka potrzebuje spokoju.
- Trzymaj się Carol - powiedziała Lynn puszczając rękę siostry - Do zobaczenia.

*

Nienawidzę szpitali
Lynette stanęła przed szybą i podniosła oczy na salę pełną maleńkich istotek. Bała się to miejsca, jak dzieci boją się cieni na ścianie we własnym pokoju po zapadnięciu ciemności. Zdawał sobie sprawę, że jest to lęk irracjonalny, że nikt nie wyciągnie w jej stronę ręki w oskarżającym geście.
Morderczyni własnego dziecka....
Na jednym z inkubatorów Lynn dostrzegła swoje własne nazwisko. Sama nie wiedziała dlaczego tak bardzo ją to zirytowało. Może dlatego, że było to oczywiste pominięcie Marka?
Dziewczyna przeniosła wzrok na chłopca i poczuła jak jej serce drgnęło.
- Witaj kochanie - szepnęła - jestem twoją ciocią i będę cię bardzo mocno kochać.
Gdy wypowiadała te słowa, poczuła, że to prawda.


Ostatnio zmieniony przez Lynette dnia Sob 16:40, 19 Kwi 2008, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
Ben Linus
Były Administrator
PostWysłany: Nie 22:31, 20 Kwi 2008

Dołączył: 24 Mar 2008

Posty: 316
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Hmmm...
Nie chcę być stronniczy, ale masz mój głos, cokolwiek by się nie stało ^^
Jeśli chodzi o retra, to zawsze chętnie czytałem Twoje wypociny Wink

Ale żeby nie było, że słodzę:
Zupa była za gorąca! ^^
Zobacz profil autora
Lynette
Junior Admin
PostWysłany: Nie 17:38, 11 Maj 2008

Dołączył: 24 Mar 2008

Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Retro 10

Popełnione w wyjątkowo nudną niedzielę, po wpływem piosenki "Where I do Begin!".
Wspominałam już, że na starość robię się sentymentalna?
I od kiedy ja słucham takich piosenek?


Lynn zeszła powoli po schodach, starając się ignorować ich denerwujące skrzypienie.
- Rudera – stwierdziła oczywisty fakt – co oni sobie myśleli kupując ten rozwalający się dom? - spytała w przestrzeń. Sama nie wiedziała, czego oczekiwała. Trudno było przecież oczekiwać od lustra, że zapłonie rumieńcem wstydu, albo, że stary abażur zacznie ronić pergaminowe łzy.
Poza tym znała odpowiedź na swoje pytanie. Mały domek w starym stylu. Z ogródkiem, huśtawką pod drzewem i ławeczką na ganku – marzenie Carol i Marka.

- To tylko wygląda tak strasznie – przekonywał wtedy Lynn szwagier – trochę farby i gwoździ i będzie to najpiękniejszy dom, jaki kiedykolwiek widziałaś.
Carol tylko pukała się z uśmiechem w głowę starając się ostudzić nieco jego entuzjazm, ale błyszczące oczy świadczyły, że w myślach już wiesza firanki w bawialni.

Mark już taki był. Wieczny optymista z wielkimi różowymi okularami an nosie. Lynn zawsze podejrzewała, że przysłaniają mu one nieco rzeczywistość, ale nie przeszkadzało jej to szczerze polubić wybranka siostry.

- Rudera – powtórzyła po raz kolejny ciaśniej opatulając się wełnianym swetrem. Mark nie zdążył zainstalować centralnego ogrzewania i zawsze rano dziewczynę budził chłód.
Właściwie to rozumiała Carol. Ona na jej miejscu tez odrzuciłaby propozycję mamy, żeby zamieszkać u niej. Nadmiar współczucia może człowieka złamać. Matka chyba też to dostrzegła, bo ostatnio ograniczyła swoje wizyty zaledwie do czterech w tygodniu. Lynette widziała, z jakim trudem to jej przychodzi. Jej dziecku działa się krzywda. Cierpiało. Dziewczyna widziała te smutne oczy omiatające ostatnim spojrzeniem dom, przed wyjściem mówiące: „Gdybyś tylko pozwoliła mi się wami zaopiekować”.

- Carol wie, że ją kochasz. Wie, że zawsze może do ciebie zadzwonić ty przybiegniesz, żeby ją przytulić. I to wystarczy. – Usłyszała kiedyś przypadkiem szept Josha tulącego zapłakaną mamę.
Pamięta, że przystanęła wtedy zdumiona, zastanawiając się, kiedy jej młodszy brat – „ten mały łobuz” – tak wydoroślał.

Lynn przeszła do salonu, gdzie przy oknie, wsparta poduszkami leżała Carol. Udawała, że śpi.

Lynette doskonale zdawała sobie z tego sprawę, jednak podeszła tylko i troskliwie otuliła siostrę zgarniętym z kanapy kocem, po czym zeszła do piwnicy.
- Rudera – powtórzyła po raz trzeci tego dnia, gdy po jakimś czasie myła ubrudzone węglem i sadzą ręce. Lynn usłyszała ciche gwizdanie czajnika i pobiegła do kuchni. Szybko zaparzyła dwie kawy.

Potrzebowała dawki kofeiny. Mały Leo, jak co noc urządził koncert. W końcu zrezygnowana dziewczyna zaniosła go do swojego lóżka. Nigdy nie przypuszczała, że stać ją na tak czujny sen. Budził ją każdy głębszy oddech niemowlaka, każdy ruch jego rączek, czy nóżek. Noc spędziła, więc, na wpatrywaniu się w twarzyczkę chłopca i zastanawianiu się jak bardzo będzie podobny do zmarłego ojca.

Lynn przeszła do salonu i bez słowa usiadła obok siostry, kładąc między nimi tace z kubkami. Carol nieprzytomnym wzrokiem, bez zainteresowania patrzyła na rysujący się za oknem krajobraz.
- Co z Leo? – zapytała po chwili milczenia.
- Śpi. Obudzi się dopiero za kilka godzin, ale na wszelki wypadek ustawiłam nianię – wskazała ruchem głowy na elektryczne urządzenie.
Carol nie padążyła jednak za jej wzrokiem. Nadal błądziła w labiryntach swoich myśli.

Cisza otoczyła ich niczym gęsta mgła. Przedzierało się przez nią tylko nieśmiałe, dochodzące z przedpokoju tykanie zegara. Siedziały, obok siebie, bez słowa. Lynn, co chwila podnosiła do ust kubek, aby pokrzepić się łykiem gorącego napoju. Ten przeznaczony dla jej siostry stał nietknięty. Dziewczyna wiedziała, że za jakiś czas, gdy wstanie i wyleje zawartość do zlewu.
Tak jak codziennie od kilku dni.

Lynette rzucała ukradkowe spojrzenia siostrze. Obie starały się uniknąć swojego wzroku. Chyba bały się tego, co mogą dostrzec na dnie swych oczu.

Lynn wiedziała, że Carol myśli o mężu. Zdradzały ją pojawiające się czasem, słodkie, ale zarazem smutne uśmiechy, delikatne drżenia rąk i ciche westchnienia. Kobieta nie płakała. Wczoraj wyznała cicho, że boi się, że jeśli już zacznie to nigdy nie będzie potrafiła skończyć.

Nie liczyły uderzeń zegara.

Z sennego odrętwienia wyrwał je krzyk Leo. Lynn zerwała się z miejsca i pobiegła zająć się siostrzeńcem. Carol tylko uniosła głowę i rzuciła jej krótkie, przepraszające spojrzenie.
Lynette wiedziała, co chciała powiedzieć. Carol kochała swojego synka. Na pewne rzeczy nie jest jeszcze jednak gotowa.

Na większość rzeczy nie jest jeszcze gotowa.

- R u d e r a .... – wysyczała gniewnie, gdy szybkimi krokami przemierzała złowrogo trzeszczące schody.
Gdy potem zeszła na dół trwała w stanowczym postanowieniu, że tym razem wmusi w Carol obiad.
Jednak widok, który zastała w salonie pozwolił jej tylko na wybuchnięcie cichym płaczem.

Carol leżała z twarzą opartą na zimnej szybie i nerwowo wymawiała imię męża, jakby to miało być zaklęcie, które sprawi, że miłość jej życia pojawi się za oknem na żwirowej alejce i radośnie do niej pomacha.

- Mark, Mark, Mark, Mark....




Retro 11



Trzynaście lat przed katastrofą.

Lynette siedziała skulona na łóżku z całej siły ściskając poduszkę. Za oknami zrobiło się już zupełnie jasno, ale dziewczynka zdawała się tego nie zauważać. Nie wiedziała ile czasu minęło od wydarzeń poprzedniej nocy. Bardzo chciała zerwać się z posłania i zawołać tatę, poszukać go, sprawdzić czy ten przerażający człowiek już zniknął. Zamiast tego zaciskała dłonie na bladoniebieskiej pościeli i czując, że do większego wysiłku nie jest na razie zdolna, wypełniała nieme polecenie nocnego gościa – milczała. Miała już dziewięć lat i doskonale wiedziała, że w jej domu rozegrało się coś bardzo złego. Jednocześnie jej dziecięca wciąż natura pozwalała wierzyć, że tata leży jak zwykle na kanapie w salonie z butelką taniej whisky przy policzku. Nie była jeszcze gotowa sprawdzić.
Gdy dobiegł ją stłumiony przez ściany odgłos otwieranych drzwi wejściowych, do jej serca wdarły się jednocześnie dwa uczucia: nadzieja, na powrót osoby, która mimo wszystko była jej ojcem, oraz paraliżujący lek, że Straszny Pan – jak go w myślach nazywała – przyszedł po nią. Jeszcze mocniej – o ile to możliwe – ścisnęła poduszkę i przywarła plecami do chłodnej ściany, starając się opanować wstrząsające jej ciałem dreszcze.

- Hej, Romeo – usłyszała kobiecy głos. Szybko przypisała go kobiecie, której krzyki dochodziły wczoraj z sypialni ojca.
Ta, zaś otwierała po kolei wszystkie drzwi, aż w końcu natrafiła na te do pokoju dziecka.
- Proszę, proszę – zatrzymała się zdumiona w progu i oparła się biodrem o futrynę – o córuni to mi nic nie wspominał.
Kobieta ogarnęła wzrokiem schludne pomieszczenie i jej spojrzenie znowu spoczęło na rozszerzonych z przerażenia oczach dziewczynki.
- Spokojnie mała - przeczesała palcami długie, rude włosy – nie zjem cię. Jak masz na imię?
Lynette rozluźniła się nieco, ale kobieta nadal nie wzbudzała w niej zaufania.
Zapewne była jeszcze młoda, ale zmęczenie i codzienne troski odcisnęły na jej twarzy piętno, które codziennie próbowała ukryć pod grubą warstwą makijażu. Szczupła, ubrana w skórzaną kurtkę i krótką spódniczkę stanowiła tak wielkie przeciwieństwo pani Strank, że gdyby nie okoliczności dziewczynka miałaby trudności z opanowaniem ciekawości.
- Chyba masz jakieś imię – rzuciła zniecierpliwiona czekaniem kobieta – ja jestem Sandra.
- Lynn, proszę pani – odpowiedziała w końcu dziewczynka, coraz śmielej przypatrując się nowej znajomej.
- Och przestań z tą panią – Sandra wyglądała na rozdrażnioną – nie cierpię tych ceregieli. Gdzie jest ojciec?
Wzruszyła ramionami. Przed oczami stanął jej mężczyzna z zakrwawionym pacem na ustach. Cicho.
Sandra nie była zdziwiona. Za dużo w życiu widziała, żeby zrobił na niej wrażenie ojciec , zachlany tak, że zapomniał nawet o własnym dziecku. Nie miała też zamiaru zawracać sobie głowy małą. Wytrzeźwieje to wróci.
- Słuchaj- odezwała się w końcu – wczoraj byłam tutaj. Twój stary mnie zaprosił. Zgubiłam bransoletkę. Pójdę jej teraz poszukać, ok? –wytłumaczyła dziecku i ruszył do salonu.
Lynn puściła poduszkę i pobiegła za nią. Sandra była jak na razie jej jedyną ostoją normalności i nie chciała znów zostać sam na sam z myślami.

Kobieta na klęczkach badała dywan wokół kanapy. Lynn ignorując zakaz ojca usiadła na stole i przypatrywała się jej uważnie.
- Nie wiem gdzie jest tata – szepnęła spuszczając główkę. Sandra podniosła na chwilę głowę i zmierzyła ją surowym wzrokiem.
- To już twój problem – powiedziała ostro i wróciła do poszukiwań, ale widząc nadbiegające do oczu dziecka łzy, dodała już spokojniej – wróci. Nie martw się.
Po chwili w triumfalnym geście uniosła do góry, wyciągnięta spod kanapy srebrną bransoletę.
- Ładna, nie? – zapytała dziecka, siadając na wysłużonym meblu i zapinając zgubę na nadgarstku.
Lynn skinęła głową, obdarzając błyskotkę krótkim, nieuważnym spojrzeniem. Tymczasem Sandra wyjęła z kieszenie paczkę papierosów i zapaliła jednego. W pomieszczeniu zapachniało tytoniem pomieszanym z perfumami kobiety.
- Ten pan zabrał tatę – spróbowała jeszcze raz podzielić się swoim problemem dziewczynka.
Na twarzy Sandry odmalował się gniew i w tym momencie pogratulowała sobie decyzji, że ojciec Lynn był przygodą tylko na jedną noc. Nie chciała wiązać się z człowiekiem, który wychodzi zabawić się z kumplem zapominając o własnej córce. Sama nie była święta, ale trudne dzieciństwo z matką narkomanką utwierdziło ją w przekonaniu, że jeśli chcesz mieć dziecko to się nim zajmuj.

- Wróci – powtórzyła jeszcze raz kobieta starając się uspokoić dziecko.
- Ten pan kazał mi być cicho – głos Lynette zniżył się do ledwie słyszalnego szeptu – i on.. on miał krew na dłoniach – dokończyła szybko.
Oczy Sandry rozszerzyły się ze zdumienia i szybko zgasiła papierosa w stojącej na blacie popielniczce.
-Krew? Cholera pewnie się pobili – powiedziała szybko przeżucajac przez ramię torebkę – wytrzeźwieją, pogodzą się i wrócą. W tej samej chwili wzrok kobiety padł na ślady krwi na klamce jednych z drzwi. Podeszła do nich powoli, nie zwracając uwagi na człapiąca za nią Lynn. Nie były zamknięte więc lekkie pchnięcie spowodowało, że ich oczom ukazało się wnętrze pokoju.
- O ku**a – wydyszała tylko kobieta. Lynn nie była w stanie wydobyć z siebie nic poza cichym jękiem.
Powywracane meble, pokryte były już częściowo zakrzepłą krwią. W pomieszczeniu unosił się jej słodki zapach połączony z odorem wymiocin. Na przeciwległej ścianie znajdował się czerwony odcisk reki, a przez otwarte okno wlatywały zwabione muchy.
Sandra szybko zatrzasnęła drzwi.
- Nie wiem co się tu dzieje, ale mnie w ro nie wrobicie. Szybko pobiegła do wyjścia odwracając się w progu. Lynette ciągle stała w tym samy miejscu ze wzrokiem tępo utkwionym w przestrzeń.
- Mała mnie tu nie było –krzyknęła – rozumiesz, ku**a nie było.
To otrzeźwiło dziewczynę.
- Niech pani mnie nie zostawia – szepnęła – Błagam.
Jakaś siła zatrzymała kobietę, mimo, że cały umysł wołał; „Uciekaj!”
- Zadzwoń po gliny czy coś – mówiła szybko – Mówię ci wszystko będzie na mnie. Cholera ja ich znam. Psy. Znajdą ofiarę. Zadzwoń, oni cię zabiorą.
- Tu nie ma telefonu – płakało dziecko – proszę mnie wziąć ze sobą. Boję się. Boję.
Sandra spojrzała rozpaczliwie a dziewczynkę po czym wyszła i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Lynette poczuła jak ogarnia ją ciemność.
Boje się. Boję się. Boję się. Boję się.
Po chwili drzwi się ponownie otworzyły.
- Tylko do najbliższej budki telefonicznej – usłyszała – i pamiętaj nie widziałaś mnie.


Ostatnio zmieniony przez Lynette dnia Pią 23:13, 27 Cze 2008, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Robert
Newsman
PostWysłany: Sob 22:54, 28 Cze 2008

Dołączył: 25 Mar 2008

Posty: 408
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nieporęt

Ja się chyba załamię... ^^
Jak możesz tak dobrze pisać?? ^^
Przez ciebie popadnę w kompleksy... ^^
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.namaste2.fora.pl Strona Główna -> Retrospekcje Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Programosy
Regulamin